Czas na zmiany, albo raczej ulepszenia. Od dwóch dni bodajże ten blog należy również do Kuby i ma On takie samo prawo dodawać na nim posty, jak ja. Cieszy mnie to bardzo, gdyż próbowałam Go przekonać, żeby założył własnego bloga, ale się nie dało. Tak więc dobre i to, żeby tylko pokwapił się czasem coś napisać 🙂
A ja? Czuję już ten koniec roku, ale jakoś nie mogę się go doczekać. Najchętniej już bym w ogóle nie chodziła do szkoły, tylko po samo świadectwo, ale “wypada”. No cóż. Jakoś ścierpię te 3 tygodnie, po to tylko żeby następne 9 zmarnować na niczym… Jak co roku. No ale może uda się coś zrobić. Z Kubą i przy Kubie to na pewno 🙂 Nieodwołalnie gdzieś pojedziemy. Tylko czy nad to morze, które od dawna sobie planujemy, to nie wiem. Jakoś tego nie widzę z naszym zapałem i podejściem do sprawy. A pchać się tak daleko, tylko pod namioty…jakoś tego nie widzę. Ale do wakacji jeszcze troszkę czasu. Póki co, na tym weekendzie planujemy jechać w Bieszczady 🙂 Sami. Mieliśmy zabrać się ze znajomymi, ale im wciąż nie odpowiada termin. To sesja, to wesele, to choroba. Ciężko się zgrać. No cóż, z nimi będziemy jeździć na wakacjach, póki co jeszcze sami się nacieszymy tym pięknym miejscem.
Z rzeczy aktualnych: dzisiaj mija dokładnie rok od naszego pierwszego pocałunku. I co z tym zrobimy? Pewnie nic. Miałam pewien pomysł, ale Kuba cały dzień spędzi na zajęciach, wróci wieczorem, a to już będzie za późno. No trudno. Mój świetny plan zostawię sobie na inną okazję 🙂
Pierwsza opalenizna i komary w tym roku zaliczone. Byliśmy wczoraj z Kubą na dość długiej wycieczce rowerowej. Słońce prażyło niemiłosiernie, komary gryzły, jak najęte, ale nawet obeszło się bez swędzących strasznie bąbli. Za to mam ładnie, acz lekko opalone ramiona. W tym roku niestety nie jedziemy nigdzie z rodzicami na wakacje, więc nie będę miała okazji się równomiernie opalić, a tego nie lubię ;/ No ale może jakoś inaczej się uda, w końcu wakacje są po to, żeby wrócić po nich jak czekoladka 😀
Na koniec napiszę jeszcze co mi się śniło dzisiejszej nocy i na teraz tyle.
A sen opisać muszę, bo był dość dziwny i mnie męczy.
Otóż wszystko w tym śnie było jakieś zagmatwane, raz była zima, raz chłodna jesień, raz mnóstwo śniegu, to znowuż nieprzeciętna szaruga i wilgoć. Jedno było stałe, cały czas była noc. Przez cały sen przewijał się jakiś dziwny dom, niczym z najstraszniejszych horrorów. Wielki, ciemny, ze skrzypiącymi drzwiami, oknami i podłogą. Przerażający chłód z niego bił i jakby z najciemniejszych zakamarków wyglądały świecące oczy. Jak sobie teraz o tym pomyślę to aż mnie dreszcze przechodzą.
Poza tym strasznym domem, “akcja” toczyła się na długiej, stromej i krętej jezdni. Straszny śnieg, ślisko, ciemno, przerażająco. Szłam z Kubą, ale on wciąż mi znikał, zostawiał mnie w przejmującej ciemności. Nic do mnie nie mówił, był jakby zły. Po dłuższej chwili uciążliwego spaceru znaleźliśmy się razem przy jakimś barze, na polu. Była już opisana wcześniej jesień. Spotkaliśmy moją koleżankę z klasy. Dziwnie się zachowywała, jakby coś brała… Przy barze cały czas siedziała kobieta, piła, płakała i na cały głos lamentowała. Z tego co zrozumiałam rozpaczała po stracie ukochanych kotów… Jej jęki przeszywały mnie na wylot. Czułam w tym śnie, że nie mogę się na niczym skupić. Szukaliśmy z Kubą czegoś w okolicach tego baru, aż nagle pojawił się mój tato. W pierwszej chwili mnie nie zauważył. To ja uradowana rzuciłam mu się na szyje (w końcu tak dawno go nie widziałam). Czułam, że czegoś szuka, jakiegoś prezentu dla nas, coby nie wrócić do domu z pustymi rękami. Jednakże, kiedy zawisłam na jego szyi zauważyłam, że nie jest zbyt trzeźwy. To tego strasznie smutny, jakby nie cieszył się że do nas przyjechał. Ani się nie spostrzegłam, a Kuba zniknął. Potem mój tato i Ci wszyscy ludzie. Jęki zrozpaczonej kobiety ucichły, a ja zostałam sama, w wielkiej śnieżycy, na tej stromej jezdni. Wiedziałam, że od domu dzieli mnie kilkadziesiąt kilometrów. Byłam przerażona, nie wiedziałam w którą stronę iść. Nagle na moich nogach znalazły się narty, a więc sposób szybszego dotarcia do domu. Jednakże przejechałam kilka metrów i narty się połamały. Byłam bliska rozpaczy i łez…po czym się obudziłam.
I tak teraz siedzę i nie mogę się otrząsnąć po tym wszystkim. Do tego humor mam jakiś beznadziejny, no ale dzień się dopiero zaczyna i mam nadzieję, że wszystko się jakoś rozwiąże… 🙂