Czujecie, że dzisiaj pierwszy dzień lata?
Ja tak po prawdzie to w ogóle. Dziś rano zamiast w sukienkę, jak to zwykle o tej porze roku bywało, wskoczyłam w mój ulubiony, ciepły dres i, jak to Kuba mówi, skate’owskie adidasy. Patrząc na mamę, która stroi się w sandały i mini sukienkę, aż mi ciarki szły po plecach (pracuje w szkole, a tam w zimie chodzą na szelkach, niezłe mają grzanie;]). Za oknem szaruga, ciągle czuć wilgocią i strach wyjść z domu bez parasola. Ale nie narzekam. Lubię taką pogodę. No może bez tych ustawicznych mżawek, ale bez przesadnych upałów jest ok.
Oczywiście na lato życzyłabym 30 paro stopniowych temperatur i ciągłego słońca. Ale lato nie w sensie kalendarzowe, tylko nasze 🙂 Początkowy plan był, by jechać nad morze. Jednakże nie ma już ani czasu, ani zbytnio chęci by cokolwiek rezerwować. Trochę przeraża mnie wizja zatłoczonych, brudnych plaż i chłodnych wieczorów. Jeśli chodzi o wakacyjne wojaże, jestem raczej ciepłolubna i…samolubna. Dzika przyroda i przestrzeń tylko dla mnie. Oczywiście trudno nam będzie znaleźć “bezludną wyspę”, ale wolę dość małe pole namiotowe i skromne jeziorko, niżeli ogromną polską (każdy chyba wie, jaką…) plażę.
Co do lata, poczyniliśmy z Kubą już pewne kroki. Otóż – zakupiliśmy namiot! Nie, jeszcze go nie mamy w posiadaniu, ale pieniądze już przelane, kwestia przesyłki, czy tam dostarczenia, zależy jaką drogą namiot będzie szedł. W tamtym roku musieliśmy się zadowalać starym, niezwykle skromnym, dwuosobowym namiocikiem (bo trudno to nazwać namiotem) Kuby. Ale nie było źle. Miłe wspomnienia pozostaną do końca życia…;) Poza wspomnieniami, to od czasu do czasu mogą się jeszcze odezwać bóle kręgosłupa od nadmiernego schylania się w nim. Oczywiście to był żart, ale świetnie obrazujący “wielkość” naszej siedziby letniej. Teraz zaopatrzyliśmy się również w dwójkę, ale znacznie większą, przestrzenną, z przedsionkiem przede wszystkim, w którym będzie można składować różne graty. Już nie mogę się doczekać pierwszej wyprawy i pierwszej nocy w nim 😉
Wracając do naszych ambitniejszych planów wakacyjnych, doszliśmy ostatnio do wniosku, że jak nie morze, to może Mazury ;D Aaale znając nasz zapał i ten pomysł spełznie na niczym. Trzeba by się było ostro zmobilizować i już na dniach coś wybrać, a teraz Kuba ma ciągle egzaminy, niby się na nie uczy i jakoś to pomału leci, a wakacje tuż tuż.
Z jednej strony wybrałby się gdzieś dalej niż Bieszczady, z drugiej zaś strony, część z tych pieniędzy które już mam odłożyłabym sobie na przyszły rok. Resztę bym dorobiła i pojechalibyśmy do wymarzonego Egiptu! Najbardziej bym się cieszyła, gdyby się udało załatwić dokładne zwiedzanie jakiejś piramidy. Ale nie w wielkiej grupie, tylko wynająć sobie przewodnika i z nim zagłębić się w historię starożytnego Egiptu. Mmmm wierzę w to, że marzenia się spełniają. Dlatego wiem na pewno, że kiedyś dopnę swego i powędruję szlakami dawnych Egipcjan.
Nie wiem dlaczego tak to kocham, ale na samą myśl robi mi się ciepło i ciarki przechodzą moje ciało. Każdy ma jakiegoś swojego bzika. Ja mam takiego. I samo myślenie o tym sprawia mi radość, a co dopiero inne rzeczy 🙂
Dużo czasu jeszcze przede mną i Kubą. Mam nadzieję, że zwiedzę z Nim wiele ciekawych miejsc. Mam nadzieję, że pokaże mi wszystko to co On już widział i z równie dużym zaciekawieniem będzie wracał do tych miejsc. Na samą myśl o wspólnych, egzotycznych wakacjach ogarnia mnie nieopisana radość 😉
***
A teraz zupełnie z innej beczki. Właśnie w tej chwili przyszła mi do głowy jedna rzecz. Wcześniej też się parę razy nad tym zastanowiłam, ale nigdy w czasie pisania posta. Tak więc teraz skorzystam z okazji. Otóż zastanawiałam się kiedyś, czy komuś, komukolwiek, kto zaglądnie na mojego bloga będzie się chciało czytać te przydługawe posty? Zazwyczaj blogi są albo tematyczne, albo ich właściciele piszą umiarkowanie długie artykuły. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Może wystarczy im kilka zdać, by opisać to co czują, o czym myślą i co się u nich dzieje. Ja już tak mam, że jak zacznę pisać to trudno mi skończyć.
W końcu po to mam bloga. Mam on służyć głównie mnie. Taka pamiątką na przyszłość. Kiedyś prowadziłam pamiętnik, taki prawdziwy. W ładnym zeszycie opisywałam poszczególne sytuacje mojego życia. Skończyłam jeden, zaczęłam drugi. Jednakże ten pierwszy spaliłam kiedyś w kominku w Bieszczadach wraz z Kubą. Dlaczego? Ano dlatego, że zbyt wiele przykrych rzeczy działo się w owym czasie w moim życiu i doszłam do wniosku, że nie ma sensu tego wspominać. Drugi pamiętnik wciąż mam i czasem do niego zaglądam, by napisać kilka zdań. Do niego mam większy sentyment, gdyż jest jakby prawdziwszy. Ale do tego też już się przywiązałam. Szybko i przyjemnie opisuję w nim moje życie. Później stosunkowo łatwo jest mi odnaleźć pewne sytuacje. Nie mam dziesiątek zaprzyjaźnionych blogowiczów… No cóż, “wracam” do jednego przyjaciela, który zawsze na mnie czeka w realu.
To chyba tyle 😉