Intensywnie przeżyłam dzisiejszy dzień, ale może zacznę od wczoraj.
Jak pisałam, byłam w Urzędzie, coby złożyć wniosek o dowód, ale w ostatniej chwili przypomniało mi się, że przecież ja chcę zmienić (uwaga, uwaga) imię! Tak, tak! Chcę sobie zmienić imię. To, które dostałam na chrzcie nijak mi się nie podoba, zaś drugie, w ciągu ostatnich trzech lat bardzo przypadło mi do gustu. Zacznę od tego, że dość oryginalne, jeszcze nigdy nie spotkałam się, żeby jakaś dziewczyna/kobieta nosiła takie imię. Żadna (nie)znajoma, aktorka, tancerka, piosenkarka, no nikt! Nie będę mówić, jakie to imię, gdyż wolę mimo wszystko pozostać anonimowa (już nie raz to podkreślałam).
Moje zamiłowanie do drugiego imienia zapoczątkowała moja babcia. W dzieciństwie wstydziłam się go, wręcz nienawidziłam. Było ono powodem wielu wylanych łez i przykrości, a to za sprawą mojego braciszka, który jak to każde małe, tempie, durne dziecko, śmiał się, sam nie wiedząc z czego. Na szczęście wyrosłam i dostrzegłam swoją oryginalność. Kilka lat temu, właśnie babcia, zaczęła się do mnie zwracać tymże imieniem. Później poszłam do liceum i…fakt, wszystko stało się za sprawą jakże popularnej NK. Nowi znajomi obczaili, jak mam na drugie i łącznie z wychowawcą zaczęli mnie tak nazywać! Pod koniec pierwszej klasy poznałam Kubę i On również tą samą drogą dowiedział się o moim, jak sam później określił “egzotycznym” imieniu. Kiedy przyszedł czas przedstawiania mnie Jego znajomym, przedstawiał mnie tylko drugim imieniem lub dorzucał pierwsze mówiąc “Jak kto woli;)” Teraz już rzadko kiedy słyszę swoje pierwsze imię.
Znam również kilka przypadków, w których ludzie zmieniali kolejność imion. Stwierdziłam więc, że czas zrobić coś dla siebie. Zawsze spokojna, ułożona, wręcz podatna na czyjeś wpływy. Rzadko się komuś sprzeciwiałam i dużo na tym traciłam. Ale ostatni rok to wielka rewolucja w moim życiu. Uwolniłam się od pseudo przyjaciółki stawiając na swoim, przestałam się tak bardzo przejmować opinią innych, żyję po swojemu, na własny rachunek. Sądzę, że zmiana imienia to dobra inwestycja. Wiem, że część ludzi pomyśli, że zwariowałam, część że nie wiem czego chcę, inni powiedzą, że gówniarze się we łbie poprzewracało, a inni będą najzwyczajniej zazdrościć. Zdaję sobie sprawę, że zmiana imienia to poważna decyzja. Przez resztę życia będę się nazywać inaczej niż dotychczas. Będę musiała zmienić wszelkie papiery. Przemyślałam to, jestem świadoma wszelkich konsekwencji i chcę to zrobić, właśnie teraz, bo uważam, że teraz jest jedyna okazja. Nie mam jeszcze dowodu i kończę liceum. Pójdę na studia, później do pracy, zmienię środowisko już z nowym imieniem i nowi ludzie nie będą mieli problemu z “przestawieniem się”. Część dawnych znajomych już się sama przestawiła, części przyjdzie to z czasem, a niektórzy pewnie będą mieli z tym problem jeszcze długo. No cóż, trudno. Nie mam zamiaru rezygnować z czegoś tylko dlatego, że “inni…”
Troszeczkę zabolał brak aprobaty ze strony Kuby i obojętne słowa “rób, jak chcesz”. Mówiłam to jednak jeszcze przed dzisiejszą rozmową, o której za chwilę. Zadeklarował jednak swoją pomoc, gdyż zmiana imienia w dzisiejszych czasach to nie takie hop siup. Mam nadzieję jednak, że mi się uda. Poruszę niebo i ziemię, żeby dopiąć swego. Jak mi nie wyjdzie, przynajmniej z czystym sumieniem będę mogła powiedzieć, że “zrobiłam wszystko”
A dzisiaj? Dzisiaj miałam jazdę. Wczoraj wieczorem zadzwonił instruktor, czy bym nie chciała dzisiaj przyjść? Ja bym nie chciała? Spore opóźnienie mam, więc bez namysłu się zgodziłam. Dowiedziałam się przy okazji, że znowu jest jakiś pogrom w Wordzie i poziom zdawalności znacznie spadł. No cóż, szansę na zdanie za pierwszym razem teoretycznie mam, ale z tego co instruktor mówił – dość małą. Będę musiała się baaardzo przyłożyć.
Poza jazdą, byliśmy dzisiaj z Kubą na bilardzie. Wczoraj się nie widzieliśmy, bo…chciałam mu dać czas, żeby za mną zatęsknił. Nie powiedziałabym mu tego, gdyby nie Jego brak wiary we mnie. Miałam kilka niezłych trafień do łuzy, po których wciąż słyszałam, że to tylko przypadek. Nie wytrzymałam, rozwiązał mi się język, łzy polały się strumieniem i nie żałuję. Czuję, że potrzebna była nam taka rozmowa. Wciąż udawałam, że jest dobrze, wciąż tłumiłam w sobie żal, bo nie chciałam, żeby Kuba pomyślał, że jest mi z Nim źle, a było źle i coś nie tak. Wylałam wszystkie żale, naświetliłam sprawę i…dowiedziałam się, że On też czuje, że ostatnio jest coś nie tak. W pierwszej chwili poczułam, jak ściska mnie w gardle. Nie powiem, że liczyłam na Jego zapewnienia, że wszystko jest w porządku. Nie ma sensu się oszukiwać i tuszować problemu. Lepiej szczerze powiedzieć sobie, co się myśli i zacząć coś zmieniać. Wciąż mi się wydawało, że między Nami nie ma żadnych niedomówień, a jednak. I mnie i Jego coś trapiło, ale jakoś nie potrafiliśmy o tym porozmawiać. Aż do dzisiaj. Trochę się uspokoiłam. Obiecaliśmy sobie, że się postaramy, że coś z tym zrobimy. Przecież się kochamy i nie pozwolimy, żeby rutyna nas zabiła. No właśnie – rutyna, nuda, zmęczenie? Tak. Za dużo tego ostatnio. Widujemy się codziennie. Ileż można jeździć na rowerze, grać w bilarda, oglądać filmy, chodzić na miasto wieczorami? Przecież każdy by się znudził. Z drugiej jednak strony przychodzi mi do głowy pewna myśl. Skoro teraz, młodzi, pełni sił, energii, chęci do życia, pomysłów, nie potrafimy pokonać codziennej nudy, to co będzie przykładowo za pare/naście lat, gdy już tak długo będziemy razem?!
Nie ma co jednak tak daleko wybiegać w przyszłość. Póki co teraz mamy dużo do naprawienia i do zrobienia. Wiem, że nam się uda. Przecież to nie koniec świata. Tylko nie możemy udawać, że jest dobrze. Trzeba odważnie stawiać czoła problemom. Miałam nadzieję, że będąc z Kubą, uniknę wszelkich problemów, schowam się w Jego bezpieczne ramiona i zapomnę o wszelkich troskach świata. Wyidealizowałam nasz związek. Po latach wielu doświadczeń i szczęśliwego, acz skomplikowanego dzieciństwa, miałam nadzieję na stoicki spokój. Tak się nie da.
Muszę wrócić na ziemię i znów dzielnie ratować świat, mój świat!