Do tytułowej trzydniówki dojdę za niedługo. Na początek wolałabym streścić ostatni tydzień, bo uważam że jest o czym pisać. Otóż stałą ekipą byliśmy w Krakowie! (już chyba o tym wspominałam w poprzednim poście, nie wiem, pogubiłam się, trochę zaniedbałam bloga chyba) Kolega Kuby studiuje tam i ma na własność mieszkanie, tak więc zaprosił nas, coby dotrzymać mu towarzystwa. Miał parę rzeczy do zrobienia i nie dziwię mu się, że w wakacje nie chciał jechać tam sam. Było nas pięcioro i zabawy bez końca. Wygibasy na fotelach, śpiewanie do białego rana. Nie obyło się też niestety bez niepotrzebnych konfliktów, przykrych incydentów i łez. Łez oczywiście moich. Nie ma sensu do tego wracać, najważniejsze że wszystko dobrze się skończyło. A wyjazd do Krakowa zakończyliśmy wizytą na torze gokartowym. Mimo, że nigdy nie jeździłam gokartem, jakoś i tym razem się nie skusiłam. Ale samo patrzenie na rozradowanych chłopaków, przepełniało mnie optymizmem. Cieszyli się, jak małe dzieciaki, które dostały lizaka. Aż pokusiłam się, żeby nakręcić krótki filmik telefonem. Ot co, taka miła pamiątka na przyszłe czasy.
Tyle co wróciliśmy z Krakowa, Kuba już pytał kiedy jedziemy sami w Bieszczady. W sumie na tych wakacjach jeszcze nigdzie nie byliśmy sami na dłużej. Brakuje mi tego. Brakuje mi wyciszenia się i pobycia z Kubą sam na sam. Ostatnio nader często ktoś nam towarzyszy. Aż chwilami tracę poczucie bliskości. Ale wszystko jest do dopracowania, więc (o dziwo) nie popadam jeszcze w panikę. Niestety, los, pech, fatum – cokolwiek – nie chciało strasznie byśmy pobyli sami i się niemiłosiernie rozlało. Z tego, co trąbią i w radiu i telewizji, ma padać aż do końca tego tygodnia. Aż strach bierze. Zmarnowany tydzień wakacji. Bo co można robić w taką pogodę. Wiem, wiem – basen, bilard etc, ale to można, a wręcz trzeba robić zimą, a nie na przełomie lipca i sierpnia.
Coby nie było mega dramatycznie, czas przejść do mojej trzydniówki. Ahh co się nie dzieje. Od piątku świętuję swoje osiemnaste urodziny. Jeszcze w Bieszczadach obiecałam chłopakom, że jak wrócimy z Krakowa to stawiam wódkę. I słowa dotrzymałam. Tradycyjnie spotkaliśmy się w parku, wypiliśmy co nieco, a że było przeraźliwie gorąco, wszystkim stosunkowo szybko zrobiło się wesoło. I nie wiem jakim cudem, ale nagle wylądowaliśmy u kolegi w domu. Rodziców nie było, brat też gdzieś się ulotnił, tak więc do północy bawiliśmy się przy rytmach elektryka. Jejku, jak ja mu zazdroszczę umiejętności gry na gitarze… Przynajmniej się nasłucham do woli. Wracając na ziemię, nie wiem kiedy, ale chociaż wiem, jak (:D), wróciłam do domu, choć początkowy plan był taki, że zostajemy spać u kolegi. Na drugi dzień każdy na każdego zwalał winę, że nie chciał u Niego spać, dlatego porozchodziliśmy się do domów. Bądź tu mądry, jak każdy wie swoje. Tak czy siak było miło i żal się było rozstawać z tym towarzystwem, tak więc wczoraj zrobiłam u siebie na działce grilla. Zaprosiłam kilkoro znajomych, ale i tak ktoś się wprosił, jak to zazwyczaj bywa na tego typu imprezach. Oczywiście nie miałam nic przeciwko, bo było bardzo sympatycznie. Początkowo myślałam, że nici z grilla, kiedy patrzyłam po południu przez zapadaną szybę. Na szczęście na sam wieczór wypogodziło się. Szczegółowo co się działo nie będę opowiadać. Było wesoło i już!
Jednakże urodziny tak naprawdę mam dopiero dzisiaj, ale od samego początku planowałam, że spędzę je tylko z Kubą. No i spędziłam! 🙂 Najpierw wziął mnie do restauracji. Później mieliśmy iść na bilarda, ale że była kolejka to wyszedł nam krótki spacer, a później działeczka. Tam dostałam prześliczny bukiecik róż i prezent w postaci plecaka. Wielofunkcyjny, jednakże najlepiej nadający się w podróży, a że Kuba nauczył mnie raczej aktywnie spędzać czas, tak więc idealnie się nada. Pół wieczoru spędziliśmy w domku na działce…kolejne pół już u mnie w mieszkaniu. Upiekłam placek, zrobiłam deser i dumna z siebie dokarmiałam Kubę. Wszystko byłoby idealnie gdybym pod sam koniec nie wpadła w histerię. No może nie dosłownie, ale wzięło mnie na spytki. Co ja poradzę, że chciałam pociągnąć Kubę za język i dowiedzieć się, jak bardzo mnie kocha. Teraz troszkę żałuję, bo usłyszałam nie do końca to czego oczekiwałam i przejęłam się tym niemiłosiernie. Ale kiedy już Kuba poszedł dotarło do mnie, jaka jestem głupia. Przecież gdyby mnie nie kochał nie byłoby dzisiejszego dnia, nie było by zatroskania o mnie, nie byłoby czułości i tego przecudnego bukieciku róż. Gdyby mu nie zależało w ogóle nie przygotowałby dla mnie żadnej niespodzianki. Czasami mi się wydaje, że już rozgryzłam facetów, ale jak przyjdą takie sytuacje, to łapię się na najgłupszych, oczywistych rzeczach. “Kocha mnie dopóty, dopóki tego nie odwoła!” I sam mi dzisiaj powiedział, że w ciągu tego roku chyba z piętnaście razy powiedział mi że mnie kocha, a na moje stwierdzenie, że to za mało, odrzekł, że przecież nic się nie zmieniło. Ale mi się już w mózg wryło coś innego i był płacz i wielki lament. Na koniec jeszcze mnie dobił jedną propozycją, która (jak teraz dochodzę do wniosku) miała być z korzyścią dla mnie.
Ehh za późno jest, jak dla mnie. Przychodzi noc, nachodzą mnie głupie myśli i największe smutki.
Chyba sobie na szafce na wprost łóżka napiszę markerem “Kuba mnie kocha” i co dzień rano i tuż przed snem będę sobie to kodować. Oczywiście żartuję, aż tak źle ze mną nie jest, ale kto wie, co mi do łba strzeli.
Siedzę sobie teraz cicho i spokojnie, wsłuchuję się w trzaskający o szyby deszcz i wpatruję w trunek, który dostałam od przyjaciół na grillu. Jak sobie przypomnę jego smak, aż nachodzi mnie ochota, żeby się napić. Ale nie mam w pokoju szklanki, a z pokoju mi się wychodzić nie chce, a picie wódki (jakakolwiek by ona nie była) z gwinta, to już lekkie przegięcie.
Hmm czas kłaść się spać. Rano jadę do miasta złożyć papier na dowód. I z niecierpliwością wyczekuję piątku i jazdy. Trzy tygodnie przerwy…! Ludzie, gdzie jest sprzęgło? 😮 Nie no, oczywiście żartuję. Ale przyznaję, że jak na początkującego “kierowcę” 3 tygodnie to cała wieczność i może być troszkę ciężko. Pożyjemy, zobaczymy.