Haa, no i wróciłam! Szczerze? Zaraz chyba się rozpłaczę. A to znak, że wyjazd był super udany. Zawsze płaczę tylko po udanych imprezach, wypadach etc. A teraz chodzę jakaś struta. Brakuje mi chłopaków, brakuje mi gitary, brakuje mi szaleństw we wodzie i dyskotek w Polańczyku.
Porównując wyjazd zeszłoroczny i tegoroczny, ten pierwszy wypada baaardzo słabo.
Każdy dzień i każdą noc mieliśmy rozdysponowaną i wykorzystaną na maksa. Nie było mowy o nudzie, która niestety dzisiaj jakoś mnie dopada falami.
Wróciliśmy już w piątek, ale jakoś wczoraj nie mogłam się zabrać za pisanie. Dzisiaj nie widzimy się z Kubą, więc mam czas, żeby usiąść przed kompem.
Podsumowując nasz wyjazd…jeśli wytnie się parę przykrych faktów, było idealnie. Nabawiłam się zapalenia pęcherza, prawie że udaru, bólu gardła i jeszcze kilku dolegliwości, ale było warto. Przez całą podróż towarzyszyły nam – uwaga – jaszczurki! Kemping był po prostu nimi przepełniony. Jeszcze nigdy tyle ich nie widziałam w tak krótkim czasie. Zwinne, piękne, różnokolorowe. No po prostu cud natury! A ja wypatrzyłam nawet śliczną, malutką myszkę, którą w ostatni dzień karmiłam chlebem. I o dziwo, wcale się mnie nie bała i wychodziła z norki. Miała takie cudne, czarne oczki, że aż za serce ściskało.
Hmm tyle się działo, a jakoś ciężko wszystko opisać i spamiętać. Cały czas robiliśmy zdjęcia. Mamy ich -set, już nawet nie wiem ile dokładnie. Głupki fotografowały dosłownie wszystko i wszystkich. Począwszy od rzeczy martwych, skończywszy na dziewczynach 😀 A co, w końcu z męskiej piątki, która była na wyjeździe, tylko Kuba ma dziewczynę, znaczy się mnie 😛
Tak też, za sprawą samotnych chłopaków poznaliśmy trzy dziewczyny, które jak się okazało mieszkają niedaleko nas i razem miło spędziliśmy jeden wieczór. Graliśmy i śpiewaliśmy dopóki właścicielka kempingu nas nie rozgoniła. Przyszła raz i zarzekała się, że już drugi raz nie przyjdzie, ale przyszła. Widać stęskniła się za nami.
Poza tym nie brakowało szaleństw we wodzie. Kuba dostał od rodziców na urodziny ponton, tak więc nie trzeba było płacić za wynajem łódki, toteż bawiliśmy się o dowolnej porze dnia. Chłopakom zamarzyło się “poszukiwanie zaginionych skarbów”, aż zarobili mandaty za pływanie w miejscu niedozwolonym. Śmiechu przy tym było co nie miara. Dość drogie te skarby były. Nie dość, że nie osiągnęli celu (zostali złapani 300 m od brzegu) to jeszcze będą musieli zapłacić za tą wyprawę. Na szczęście nie popsuło im to humorów i już w kilkanaście minut później wylądowałam w białej sukience po kostki w zimnej wodzie, bez bielizny pod spodem. Efekt był taki, że skołowałam sobie majtki od stroju kąpielowego (szczerze mówiąc już nie pamiętam jakim cudem), wsunęłam je pod sukienkę, którą szybko z siebie zrzuciłam i pływałam, czując się wyzwolona, niczym nimfa 😀 Ahh powtórzyłabym to jeszcze nie raz.
Cały wyjazd niestety notorycznie psuł mi Kuba. Wiele razy próbowałam z Nim pogadać i już miałam nadzieję, że dotarło, ale za chwilę było to samo. Jak grochem o ścianę. Na refleksje wzięło go dopiero dzisiaj, a więc dwa dni po powrocie. Jak to mówią “lepiej późno, niż wcale”. Potrzebna mu była ta tzw. trzydniówka. Dotarło, co zrobił źle i obiecał, że jutro będziemy się dobrze bawić. Jutro, bo…jedziemy do Krakowa. Kolega Kuby studiuje tam i mieszka. Tak więc zaprasza nas na 2, 3 dni do swojego mieszkania. Spakowana już jestem od południa i nerwowo wyglądam jutrzejszego dnia. Szczerze mówiąc mam duszę na ramieniu i boję się, jak to będzie, ale ufam Kubie. Skoro obiecał, musi obietnicy dotrzymać 😉
Jak wrócimy z Krakowa i wszystko będzie dobrze, Kubie marzą się jeszcze raz Bieszczady. Tym razem z Jego przyjacielem i Jego dziewczyną. Mam nadzieję, że będzie równie fajnie, jak z chłopakami. Choć na chwilę obecną mam lekki uraz, ale każdy w końcu może mieć gorszy czas.
Poza (nie)licznymi wybrykami Kuby sprawował się On wzorowo. Imponuje mi strasznie Jego zmysł organizacyjny i bystrość. Uwielbiam przysłuchiwać się Jego rozmowom z chłopakami. W prawdzie, ani na 1/100 się nie znam (interesy i te sprawy), ale słuchanie ich wprawia mnie w zdumienie i podziw.
Co więcej mogę dodać? Mamy śliczne zdjęcia jaszczurek w trawie. Miałam zamiar dodać w dzisiejszej notatce, niestety jest już na tyle późno, że nie chce mi się z tym bawić. Zrobię to następnym razem, bo uważam, że są tak śliczne, że warto się nimi “podzielić”. Aż tęsknię za nimi. Przez cztery dni uciekały mi spod nóg, a teraz co najwyżej mogę uważać na obrzydliwe ślimaki, które wyłażą po deszczu, jak dżdżownice.
No właśnie…pogoda się popsuła. Przez nasz rejon przeszła tak silna burza, że miałam ochotę schować się pod łóżko. Na dodatek moja mama wybrała się na rower i burza ją niestety zastała. Umierałam ze strachu, że coś jej się może stać. Na szczęście wróciła tylko mokra. Na jej widok chciało mi się śmiać. Sukienka przemoczona, z włosów dosłownie kapało, cała w błocie… Na szczęście uśmiech z jej twarzy nie schodził.
To chyba tyle. Powróciła oczywiście jeszcze jedna bardzo ważna kwestia: wiara. Ale o tym innym razem. Muszę zebrać myśli.